Deszczowo-sloneczny Rzym

Szybki meldunek z dziennika pokladowego. Na weekend wpadlismy do Rzymu. Bylo slodko-gorzko, jak rowniez deszczowo-slonecznie.

Nie trafilismy zbyt dobrze z hostelem, ale pozniej przenieslismy sie do takiego porzadnego (szczegoly pozniej). Podobnie bylo z pogoda, najpierw poltora dnia nieustannej ulewy, a potem poltora dnia slonca.

Wazne, ze pizza, lasagna i zabytki byly na swoim miejscu. Dodatkowo trwal ten tydzien wloskiej darmochy na muzea :)

Jutro jedziemy do Bolognii by zlapac we wtorek z rana lot do... Edynburga :)

Wlochy za grosze

Genewa - Chamonix - Modena - Bologna - Florencja

Wczorajszy dzien byl dla nas bardzo szczesliwy :) Zbyszek podrzucil nas rano pod autostrade. Tam blyskawicznie zlapalismy stopa do Chamonix (podrzucil nas pracujacy tam Walijczyk, przewodnik gorski). Tutaj uwaga - wreszcie udalo nam sie zobaczyc Mont Blanc.

Nastpny etap to zlapanie stopa przez tunel wykuty wlasnie pod najwyzsza gora Europy... 20 minut czekania i zabieramy sie z nijakim Nicolo do Modeny.
Nie ryzykujac juz dalej stopa przesiadamy sie w pociagi. Tutaj mila niespodzianka, regionalne poloczenia sa dosc tanie. Z trzema przesiadkami docieramy ostatecznie pod wieczor do Florencji... za 10 euro za osobe :)

Dzis czekaly nas kolejne niespodzianki. Z hostelu w ktorym nocujemy organizowane sa darmowe wycieczki po miescie. Zabieramy sie z grupa i m.in. dowiadujemy kolejnej rewelacji. Otoz we Wloszech akurat jest miesiac (albo tydzien, juz nie pamietam :P) kultury i wszystkie muzea sa za darmo. Dzieki temu widzielismy dzis Dawida i inne rzezby Michala Aniola w della Academia, a potem Boticellego i spolke w Uficci.

Ogolnie po Szwajcarii wydaje sie tu wszystko dosc przystpne. I fajnie!

Czy mozna wygrac z wulkanem?

Genewa - Tasch - Zermatt - Yvoire - Montraux - Chamonix - Annecy - Genewa

Jestesmy teraz w Genewie. Przepiękne miasto - polożone nad jeziorem i otoczone osnieżonymi gorami. W Genewie znajdują się siedziby wielu ogranizacji międzynarodowych - ONZ, UNICEF, WMO, UNHCR, Czerwony Krzyż. Bardziej należy ona do swiata, niż do Szwajcarii.

Dzięki wielkiej uprzejmosci naszego gospodarza w weekend odwiedzilismy dwa bardzo znane osrodki narciaskie - Zermatt i Chamonix. Zermatt leży u stóp Matterhorna, góra ta przeraża i jednoczesnie zachwyca swoim pięknem. Podziwiam smialkow, którzy mieli tyle odwagi, by sie z nia zmierzyc. Z kolei Chamonix, u podnozy MtBlanc, znajduje sie juz po francuskiej stronie. Niestety pogoda nie dopisala i nie udalo nam sie ujrzec szczytu najwyszej gory w Europie. Ale nic straconego, jeszcze tu wrocimy, moze tym razem na narty (jak Kasia opanuje wszystkie triki na oslej lączce ;

Po drodze w gory zwiedzilismy miasta nad brzegiem jeziora Genewskiego (Yvoire i Montraux) i Wenecje Pólnocy (Annecy).

Jutro będziemy próbowali przedostac sie do Rzymu. Nie będzie to latwe, biorąc pod uwagę obecne okolicznosci (strajk francuskich kolejarzy, wszędobylski pyl znad Islandii). Najpewniejszym srodkiem komunikacji może okazać sie tzw "stop" i w ten sposob będziemy jutro podrożowac.
Trzymajcie za nas kciuki, oby udało nam sie wygrać z paraliżem komunikacyjnym w Europie.

Na prowincji

Barcelona - Marsylia - Avinion - Bellegarde

Sewilla byla olsniewajaca, Madryt poukladany, Barcelona turystycznie rajska... natomiast Marsylia wydala nam sie miastem "w stanie rozkladu". A przeciez Marsylia to trzecie co to wielkosci miasto we Francji. Tymczasem spotkaliśmy tam bdrapane budynki, staromodne metro, śmieci na ulicach.

Marudzimy dalej :) - plaża jest kamienista i nieprawdopodnie zaśmiecona. Paradoksalnie bary przy plaży mają ceny z kosmosu (typu kawa za 5 euro i piwo za 6 euro)... ja bym nie dał złamanego grosza.
To co jedynie uzeka w Marsylii to na pewno port, kamieniczki z białego kamienia i niebieskimi okiennicami.

Trzeba też wiedzieć, że Marsylia to przystań imigrantów. Przy niekórych ulicach można poczuć się, jak w Afryce tzn. roznoszą się zapachy kuchni marokańskiej, w kawiarniach przesiaduje wyłącznie męskie wąsate towarzystwo, kobiety przemyskają w chustach z gromadkami płaczących dzieci.

My natomiast mieszkaliśmy w szalonym... no właśnie, jak to nazwać, miejscu. Był to rodzaj hostelu-loftu. Dwie chałupy w fajnej (prawie wiejskiej) dzielnicy przerobiono dla turystow. Mieszkalismy w dziewieciosobowym segemencie z kuchnia i lazienka. Pracowali tam: Filipinczyk (bardzo pomocny i uczynny) i Francuz (nieprzyjemny rodzaj trolla, ktory leżał na kanapie 24h na dobe i gral w RPG online).

Jezeli dodamy do tego nieprzespana noc w autobusie i informacje o samolocie ze Smoleńska, to najpierw czuliśmy się w Marsylii, jak w dziwnym śnie.

Po zwiedzaniu Marsylii, jeżeli ktoś miałby kompleksy odnośnie polskich miast, z pewnością by się ich pozbył.

Następnie wybraliśmy się do innego miasta w Prowansji, do Avinionu. W XIV wieku była to siedziba papieży i właśnie ich pałac jest największą atrakcją w tym miejscu. Całe miasto otoczone jest doskonale zachowanym murem obronnym i ma cudowny, historyczny klimat. Nocowaliśmy na cempingu położonym na rzecznej wyspie. Nasz niesamowity namiot "Fredek" spisał sie bardzo dobrze, a nam udało sie dzięki niemu zaoszczędzić pare ładnych euro.

Francuzi uwielbiają strajkować. Ja (Adam) wiedziałem już o tym z książek do nauki języka Francuskiego. Jak to wyglada w praktyce mogliśmy sie przekonać właśnie w prowansji. Otóż akurat podczas naszego pobytu strajkują kolejarze. Na dworcach chaos i kilkunastominutowe kolejki do kas. W 12 pociągów dziennie kursują dwa. Jednak najlepsza historia przydarzyła się, gdy wyjeżdżaliśmy z Avinionu do Lyonu. Dzień przed podróżą, najnormalniej w świecie kupiliśmy bilety na normalny regionalny pociąg. Gdy następnego dnia stawiliśmy sie na dworcu odebrało nam mowę. Był puściutki, a na tablicy odjazdów zero. Pani w informacji, była niezmiernie zdziwiona, że ktoś nam sprzedał bilety na pociąg, który dziś (z powodu strajku oczywiście) nie odjeżdżą. W zamian na ten bilet możemy pojechać TGV. Super, ale dworzec dla superszybkich pociągów oddalony jest 8 km od tej stacji, a nam zostało 20minut. Autobusy miejskie nam pouciekały, taksówek ani śladu. Zdesperowani dopadliśmy jakieś pracownika komunikacji autobusowej w służbowym samochodzie. Na szczęście okazał się pocziciwym gościem i podrzucił nas na to TGV. Uffff.... w sumie fajnie. Dzięki strajkowi załapaliśmy się na przejażdżkę TGV - śmiesznie mijało się przy prędkości ok. 250 km/h samochody sunace obok na autostradzie.

Z Lyonu pozostało nam jeszcze jakieś 100 km do naszego celu na ten dzień - Bellegarde. Też były problemy, pan sprzedał nam bilety i kazał iśc na autokar zastępczy. Autobus jednak nie przyjechał i odesłali nas jednak na jakiś pociąg. Takie zamieszania nie ma nawet w trzecim świecie. We Francji podróżuje sie najtrudniej! Nawet w Afryce nie bylo takich historii.

Ostatecznie udało się jednak dotrzeć do Bellegarde. Stąd zabrał nas Zbyszek. Teraz odpoczywamy od podróżowania u niego :), jestesmy kilkanaście kilometrów od Genewy i to ją zamierzamy od jutra zwiedzać.







Barcelona - świątynia Gaudi'ego

Madryt - Barcelona

Nasza znajoma Portugalka stwierdziła, że jeśli komuś spodobał się Madryt, to na pewno nie polubi Barcelony. I na odwrót - przypadła mu do gustu Barcelona, Madryt nie wzbudzi jego zachwytów. W naszym przypadku rzecz sie miala inaczej. Oba miasta bardzo nam sie spodobay.

Barcelona wydaje sie byc najbardziej europejska sposród wszystkich miast hiszpańskich. O jej niezwykłym charakterze decyduje przede wszystkim baśniowa zabudowa (rodem z Alicji w Krainie Czarów), szerokie deptaki, pełne różnych dziwolągów oraz nowoczesna dzielnica portowa.

W Barcelonie pełno jest budynków zaprojektowanych przez ekscetrycznego katalońskiego architekta Antoniego Gaudiego. Za jego największe dzieło powszechnie uważa sie Kosciół Świętej Rodziny - La Sagrada Familia. Inne wspaniałe budowle, które koniecznie trzeba zobaczyć w tym mieście to La Pedereda oraz Casa Batlló. Warto również odwiedzic przepiękny Park Guell, położony na wysokim wzgórzu, z którego roztacza się niesamowity widok na miasto.

Podziwiajac wspanialosc Sagrady Familli mielismy ten sam dylemat, jak w przypadku meczetu Hasana II w Casablance.

Barcelona cały czas rozwija się. Powstają kolejne stacje metra, ulice i zabytki sa remonotowane. W miescie zostało zbudowanych kilka bardzo nowoczesnych budynkow. Równiez część portowa Barcelony została świetnie przygotowana z myślą o przyjeżdzających do miasta turystach.

Z rozrzewnieniem opuszczalismy miasto, mamy nadzieję, że kiedyś tu wrócimy. Jeszcze tyle zostało nam do zobaczenia. Witaj Francjo!

Żałoba

Po ostatnich wydarzeniach ze Smoleńska, jakoś ciężko nam publikować zdjęcia i wrzucać posty. Zwłaszcza, że w tragicznym samolocie był proboszcz z parafii Adama - ks. Andrzej, wspaniały człowiek. Braki uzupelnimy wkrótce.

Z trasy - byliśmy w Marsylii, teraz dotarliśmy na kemping (!) w Avignonie.

Trzymajcie się.

Zmiana planów

Hola!

Piszemy na szybko z kawiarni w Barcelonie. Próbowaliśmy złapać stopa do Paryża, ale przewyższyło to nasze możliwości. Zaraz za miastem zaczynała się autostrada. W mieście już autobusy i policja. Pewnie Kuba Janiak poradziłby sobie - my jestesmy do tego za ciency.

Zamiast tego udamy się busem do Prowansji (Marsylia, Aix-en-Provance i Avignon).

Trzymajcie za nas kciuki!

Ach Sewilla...

Sewilla - Madryt - Barcelona

Dotarliśmy już do Barcelony. Najpierw jednak nasze wrażenia z Sewilli i Madrytu.
Naszym zdaniem Sewilla to najpiękniejsze miasto, jakie kiedykowiek widzieliśmy. Naprawdę nie przesadzamy. Jest tu wszystko. Ogromne stare miasto z kętymi uliczkami i małymi placami wypełnionymi drzewkami pomarańczowymi i przyjaznymi ludźmi. Miasto przecina równie malownicza rzeka (Gwadalkwir) z widowiskowymi mostami (jeden zaprojektował sam Eiffel). Plaza d'Espagna dorównuje przepychem placu św. Piotra w Rzymie i bije na głowę Trafalgar Sqare. Miłośnicy historii odnajdą w Sewilli średniowieczną katedrę, Złotą Wieżę, do ktorej wędrowały łupy z Nowego Świata. Ponadto fantastycznie zapowiada się muzeum Indiii Zachodnich (w święta było zamknięte :( O tradycji słynnych na cały świat procesji pasyjnych już nawet nie wpominamy.

No i ten luuuuuuuz. Knajpy (z kawą, małym piwem i tapas) otwierane i zamykane są o dziwnych porach, ale zawsze (24h) coś będzie czynne i można w nich imprezować. Achhhh Sewilla. Szczęśliwi, ktorzy tu mieszkaja lub chociaż tu erasmusują.
Jedną z takich szczęśliwych osób jest Asia, nasza koleżanka z wydziału. Asia zebrała wszystkich Polacos obecnie przebywających w Andaluzji i zorganizowała w niedziele wielkanocną polski obiad. Nawet żurek sama ugotowała. To było to czego nam było trzeba - zaznać świątecznej atmosfery i wygadać się po polsku! Asia wielkie dzięki raz jeszcze. Grandes gracias naleza sie rowniez naszemu nieocenionemu Jose, ktory pozwilił nam doładować podróżnicze baterie w siebie w mieszkaniu. Jose Luis rządzi!

Wczoraj nocnym busem przenieslismy sie do Madrytu. Szczescie w nieszczęściu na dworcu autobusowym, nie było przechowalni bagazu. Przetarabanilismy się przez całe miasto, aby zostawic plecaki na kolejowym. Tam w hali głównej... oranżeria - wiele tropikalnych drzew i żółwie :)

Potem udaliśmy się do muzeum del Prado. Przez dwie godziny cieszyliśmy oczy Rubensami, Boschami, Rafaelami, Durerami, El Grecami, Breughelami... i przede wszystkim Goyami.

Główna ulica Madrytu - Grand Via - obchodzi w tym roku swoje 100 urodziny. Uczciliśmy to zestawem w McDonaldzie przy tej własnie ulicy.

Co jeszcze ciekawego udało nam się zobaczyc w Madrycie? Egipską świątynie przeniesioną cegła po cegle do stolicy Hiszpanii. Teraz grzecznie stoi sobie w jednym z parków.

Obecnie przebywamy już w Barcelonie, ale o tym następnym razem.



Zamiast tekstu

Pobyt w Sewilli byl tak fantastyczny, ze zabraklo nam czasu na pisanie posta. Obejrzyjcie co tutaj sie dzialo. Nasze zdjecia wrzucimy wkrotce. Dzis w nocy jedziemy do Madrytu...

Hiszpanskie swieta

Fes - Melilla - Malaga - Sewilla

W czwartek rano bez wiekszych problemow udalo sie nam przekroczyc granice marokansko-hiszpanska. Tylko zdaje sie straznik graniczny nie wiedzial, ze Polska nalezy do Uni Europejskiej, poniewaz wbil nam do paszportow pieczatke wjazdowa (czego nie powinien byl zrobic). Zatem apel do wszystkich straznikow granicznych na calym swiecie: Polska lezy w Europie!

Po hiszpanskiej stronie, po zrobieniu paru krokow, poczulismy sie jak w innym swiecie. Nagle pojawily sie: proste krawezniki, kosze na smiecie, a kierowcy pojazdow, zatrzymywali sie, kiedy chcielismy przejsc na druga strone ulicy.

Z samego rana udalismy sie do portu i kupilismy bilety na nocny prom do Malagi (to juz w Europie). Mielismy caly dzien na zwiedzanie miasta.

Bardzo ciekawa przygoda spotkala nas w tapas barze. Do malego piwa dostalismy gratis przekaske. Kelner nie chcial od nas przyjac napiwku, a na odchodne poczestowal nas likierem.

Po poludniu zrozumielismy tez, co to znaczy swieta po hiszpansku. Przez caly Wielki Tydzien organizowane sa procesje, z figurami przedstawiajacymi sceny z ostatnich dni Jezusa. Polega to na tym, ze wynosi sie z kosciolow rzezby, stawia na pieknie zdobionych platformach i obnosi pò miescie. W orszaku biora udzial rowniez patnicy (w kapturach), kobiety ubrane na czarno (wygladaja jak placzki) i wszyscy pozostali parafianie. Na poczatku myslelismy, ze jest to jedna procesja w miescie. Jakiez bylo nasze zdumienie, kiedy pozniej w drodze na prom natknelismy sie na druga, a potem na trzecia taka procesje. Wszystkie byly rownie olsniewajace, zachwycaly przepychem i bogactwem.

Podroz przez Morze Srodziemne byla ciekawym doswiedczeniem. Kasia po raz pierwszy plynela tak duzym statkiem. Cala noc przespalismy jak zabici.

W piatek rano zlapalismy pociag do Sewilli, ktore jechal predkoscia do 150 km/h. Mozecie sobie wyobrazic kibla jadacego tak szybko na trasie Zalesie Gorne - Warszawa Srodmiescie? Nie? Ja tez nie, bo to zdaje sie byc niemozliwe, na moje oko rozpadly sie jeszce przed Piasecznem (pozdrowienia dla Martyny, Magdy i Taty :). Jakby tego bylo malo, w Hiszpani sa pociagi Ave, ktore osiagaja 250 km/h.

Teraz jestesmy w Sewilli u naszego znajomego Jose Luisa. Wreszcie mozemy poczuc sie troche jak w domu, a nie jak w hostelu. Tutaj procesje to prawdziwe szalenstwo. Poszczegolne parafie rywalizuja, ktora zorganizuje najlepsza. Caly dzien trawa transmisje w telewizji i w internecie. Na tydzien przed wydawany jest specjalny przewodnik, a lokalna prasa pisze tylko o tym. Ludzie przez caly czas biegaja od jednej procesji do drugiej. Widowisko jest slynne na calym swiecie, a miejsca w hotelach na dlugo przed Wielkim Tygodniem.

Poki co zdjecia tylko z Melilli, Sewille uzupelnimy pozniej.

Tymczasem chcemy zlozyc wszystkim czytelnikom bloga, a zwlaszcza naszym rodzinom najserdeczniejsze zyczenia. Swieta w Andaluzji sa niesamotie i niepowtarzalne. Tesknimy jednak za Wami i naszym polskim Triduum: ze swieczeniem pokarmow, wigilia paschalna, rezurekcja, sniadaniem wielkanocnym itp. Wesolych, cieplych i rodzinnych swiat.