Deszczowo-sloneczny Rzym

Szybki meldunek z dziennika pokladowego. Na weekend wpadlismy do Rzymu. Bylo slodko-gorzko, jak rowniez deszczowo-slonecznie.

Nie trafilismy zbyt dobrze z hostelem, ale pozniej przenieslismy sie do takiego porzadnego (szczegoly pozniej). Podobnie bylo z pogoda, najpierw poltora dnia nieustannej ulewy, a potem poltora dnia slonca.

Wazne, ze pizza, lasagna i zabytki byly na swoim miejscu. Dodatkowo trwal ten tydzien wloskiej darmochy na muzea :)

Jutro jedziemy do Bolognii by zlapac we wtorek z rana lot do... Edynburga :)

Wlochy za grosze

Genewa - Chamonix - Modena - Bologna - Florencja

Wczorajszy dzien byl dla nas bardzo szczesliwy :) Zbyszek podrzucil nas rano pod autostrade. Tam blyskawicznie zlapalismy stopa do Chamonix (podrzucil nas pracujacy tam Walijczyk, przewodnik gorski). Tutaj uwaga - wreszcie udalo nam sie zobaczyc Mont Blanc.

Nastpny etap to zlapanie stopa przez tunel wykuty wlasnie pod najwyzsza gora Europy... 20 minut czekania i zabieramy sie z nijakim Nicolo do Modeny.
Nie ryzykujac juz dalej stopa przesiadamy sie w pociagi. Tutaj mila niespodzianka, regionalne poloczenia sa dosc tanie. Z trzema przesiadkami docieramy ostatecznie pod wieczor do Florencji... za 10 euro za osobe :)

Dzis czekaly nas kolejne niespodzianki. Z hostelu w ktorym nocujemy organizowane sa darmowe wycieczki po miescie. Zabieramy sie z grupa i m.in. dowiadujemy kolejnej rewelacji. Otoz we Wloszech akurat jest miesiac (albo tydzien, juz nie pamietam :P) kultury i wszystkie muzea sa za darmo. Dzieki temu widzielismy dzis Dawida i inne rzezby Michala Aniola w della Academia, a potem Boticellego i spolke w Uficci.

Ogolnie po Szwajcarii wydaje sie tu wszystko dosc przystpne. I fajnie!

Czy mozna wygrac z wulkanem?

Genewa - Tasch - Zermatt - Yvoire - Montraux - Chamonix - Annecy - Genewa

Jestesmy teraz w Genewie. Przepiękne miasto - polożone nad jeziorem i otoczone osnieżonymi gorami. W Genewie znajdują się siedziby wielu ogranizacji międzynarodowych - ONZ, UNICEF, WMO, UNHCR, Czerwony Krzyż. Bardziej należy ona do swiata, niż do Szwajcarii.

Dzięki wielkiej uprzejmosci naszego gospodarza w weekend odwiedzilismy dwa bardzo znane osrodki narciaskie - Zermatt i Chamonix. Zermatt leży u stóp Matterhorna, góra ta przeraża i jednoczesnie zachwyca swoim pięknem. Podziwiam smialkow, którzy mieli tyle odwagi, by sie z nia zmierzyc. Z kolei Chamonix, u podnozy MtBlanc, znajduje sie juz po francuskiej stronie. Niestety pogoda nie dopisala i nie udalo nam sie ujrzec szczytu najwyszej gory w Europie. Ale nic straconego, jeszcze tu wrocimy, moze tym razem na narty (jak Kasia opanuje wszystkie triki na oslej lączce ;

Po drodze w gory zwiedzilismy miasta nad brzegiem jeziora Genewskiego (Yvoire i Montraux) i Wenecje Pólnocy (Annecy).

Jutro będziemy próbowali przedostac sie do Rzymu. Nie będzie to latwe, biorąc pod uwagę obecne okolicznosci (strajk francuskich kolejarzy, wszędobylski pyl znad Islandii). Najpewniejszym srodkiem komunikacji może okazać sie tzw "stop" i w ten sposob będziemy jutro podrożowac.
Trzymajcie za nas kciuki, oby udało nam sie wygrać z paraliżem komunikacyjnym w Europie.

Na prowincji

Barcelona - Marsylia - Avinion - Bellegarde

Sewilla byla olsniewajaca, Madryt poukladany, Barcelona turystycznie rajska... natomiast Marsylia wydala nam sie miastem "w stanie rozkladu". A przeciez Marsylia to trzecie co to wielkosci miasto we Francji. Tymczasem spotkaliśmy tam bdrapane budynki, staromodne metro, śmieci na ulicach.

Marudzimy dalej :) - plaża jest kamienista i nieprawdopodnie zaśmiecona. Paradoksalnie bary przy plaży mają ceny z kosmosu (typu kawa za 5 euro i piwo za 6 euro)... ja bym nie dał złamanego grosza.
To co jedynie uzeka w Marsylii to na pewno port, kamieniczki z białego kamienia i niebieskimi okiennicami.

Trzeba też wiedzieć, że Marsylia to przystań imigrantów. Przy niekórych ulicach można poczuć się, jak w Afryce tzn. roznoszą się zapachy kuchni marokańskiej, w kawiarniach przesiaduje wyłącznie męskie wąsate towarzystwo, kobiety przemyskają w chustach z gromadkami płaczących dzieci.

My natomiast mieszkaliśmy w szalonym... no właśnie, jak to nazwać, miejscu. Był to rodzaj hostelu-loftu. Dwie chałupy w fajnej (prawie wiejskiej) dzielnicy przerobiono dla turystow. Mieszkalismy w dziewieciosobowym segemencie z kuchnia i lazienka. Pracowali tam: Filipinczyk (bardzo pomocny i uczynny) i Francuz (nieprzyjemny rodzaj trolla, ktory leżał na kanapie 24h na dobe i gral w RPG online).

Jezeli dodamy do tego nieprzespana noc w autobusie i informacje o samolocie ze Smoleńska, to najpierw czuliśmy się w Marsylii, jak w dziwnym śnie.

Po zwiedzaniu Marsylii, jeżeli ktoś miałby kompleksy odnośnie polskich miast, z pewnością by się ich pozbył.

Następnie wybraliśmy się do innego miasta w Prowansji, do Avinionu. W XIV wieku była to siedziba papieży i właśnie ich pałac jest największą atrakcją w tym miejscu. Całe miasto otoczone jest doskonale zachowanym murem obronnym i ma cudowny, historyczny klimat. Nocowaliśmy na cempingu położonym na rzecznej wyspie. Nasz niesamowity namiot "Fredek" spisał sie bardzo dobrze, a nam udało sie dzięki niemu zaoszczędzić pare ładnych euro.

Francuzi uwielbiają strajkować. Ja (Adam) wiedziałem już o tym z książek do nauki języka Francuskiego. Jak to wyglada w praktyce mogliśmy sie przekonać właśnie w prowansji. Otóż akurat podczas naszego pobytu strajkują kolejarze. Na dworcach chaos i kilkunastominutowe kolejki do kas. W 12 pociągów dziennie kursują dwa. Jednak najlepsza historia przydarzyła się, gdy wyjeżdżaliśmy z Avinionu do Lyonu. Dzień przed podróżą, najnormalniej w świecie kupiliśmy bilety na normalny regionalny pociąg. Gdy następnego dnia stawiliśmy sie na dworcu odebrało nam mowę. Był puściutki, a na tablicy odjazdów zero. Pani w informacji, była niezmiernie zdziwiona, że ktoś nam sprzedał bilety na pociąg, który dziś (z powodu strajku oczywiście) nie odjeżdżą. W zamian na ten bilet możemy pojechać TGV. Super, ale dworzec dla superszybkich pociągów oddalony jest 8 km od tej stacji, a nam zostało 20minut. Autobusy miejskie nam pouciekały, taksówek ani śladu. Zdesperowani dopadliśmy jakieś pracownika komunikacji autobusowej w służbowym samochodzie. Na szczęście okazał się pocziciwym gościem i podrzucił nas na to TGV. Uffff.... w sumie fajnie. Dzięki strajkowi załapaliśmy się na przejażdżkę TGV - śmiesznie mijało się przy prędkości ok. 250 km/h samochody sunace obok na autostradzie.

Z Lyonu pozostało nam jeszcze jakieś 100 km do naszego celu na ten dzień - Bellegarde. Też były problemy, pan sprzedał nam bilety i kazał iśc na autokar zastępczy. Autobus jednak nie przyjechał i odesłali nas jednak na jakiś pociąg. Takie zamieszania nie ma nawet w trzecim świecie. We Francji podróżuje sie najtrudniej! Nawet w Afryce nie bylo takich historii.

Ostatecznie udało się jednak dotrzeć do Bellegarde. Stąd zabrał nas Zbyszek. Teraz odpoczywamy od podróżowania u niego :), jestesmy kilkanaście kilometrów od Genewy i to ją zamierzamy od jutra zwiedzać.







Barcelona - świątynia Gaudi'ego

Madryt - Barcelona

Nasza znajoma Portugalka stwierdziła, że jeśli komuś spodobał się Madryt, to na pewno nie polubi Barcelony. I na odwrót - przypadła mu do gustu Barcelona, Madryt nie wzbudzi jego zachwytów. W naszym przypadku rzecz sie miala inaczej. Oba miasta bardzo nam sie spodobay.

Barcelona wydaje sie byc najbardziej europejska sposród wszystkich miast hiszpańskich. O jej niezwykłym charakterze decyduje przede wszystkim baśniowa zabudowa (rodem z Alicji w Krainie Czarów), szerokie deptaki, pełne różnych dziwolągów oraz nowoczesna dzielnica portowa.

W Barcelonie pełno jest budynków zaprojektowanych przez ekscetrycznego katalońskiego architekta Antoniego Gaudiego. Za jego największe dzieło powszechnie uważa sie Kosciół Świętej Rodziny - La Sagrada Familia. Inne wspaniałe budowle, które koniecznie trzeba zobaczyć w tym mieście to La Pedereda oraz Casa Batlló. Warto również odwiedzic przepiękny Park Guell, położony na wysokim wzgórzu, z którego roztacza się niesamowity widok na miasto.

Podziwiajac wspanialosc Sagrady Familli mielismy ten sam dylemat, jak w przypadku meczetu Hasana II w Casablance.

Barcelona cały czas rozwija się. Powstają kolejne stacje metra, ulice i zabytki sa remonotowane. W miescie zostało zbudowanych kilka bardzo nowoczesnych budynkow. Równiez część portowa Barcelony została świetnie przygotowana z myślą o przyjeżdzających do miasta turystach.

Z rozrzewnieniem opuszczalismy miasto, mamy nadzieję, że kiedyś tu wrócimy. Jeszcze tyle zostało nam do zobaczenia. Witaj Francjo!

Żałoba

Po ostatnich wydarzeniach ze Smoleńska, jakoś ciężko nam publikować zdjęcia i wrzucać posty. Zwłaszcza, że w tragicznym samolocie był proboszcz z parafii Adama - ks. Andrzej, wspaniały człowiek. Braki uzupelnimy wkrótce.

Z trasy - byliśmy w Marsylii, teraz dotarliśmy na kemping (!) w Avignonie.

Trzymajcie się.

Zmiana planów

Hola!

Piszemy na szybko z kawiarni w Barcelonie. Próbowaliśmy złapać stopa do Paryża, ale przewyższyło to nasze możliwości. Zaraz za miastem zaczynała się autostrada. W mieście już autobusy i policja. Pewnie Kuba Janiak poradziłby sobie - my jestesmy do tego za ciency.

Zamiast tego udamy się busem do Prowansji (Marsylia, Aix-en-Provance i Avignon).

Trzymajcie za nas kciuki!

Ach Sewilla...

Sewilla - Madryt - Barcelona

Dotarliśmy już do Barcelony. Najpierw jednak nasze wrażenia z Sewilli i Madrytu.
Naszym zdaniem Sewilla to najpiękniejsze miasto, jakie kiedykowiek widzieliśmy. Naprawdę nie przesadzamy. Jest tu wszystko. Ogromne stare miasto z kętymi uliczkami i małymi placami wypełnionymi drzewkami pomarańczowymi i przyjaznymi ludźmi. Miasto przecina równie malownicza rzeka (Gwadalkwir) z widowiskowymi mostami (jeden zaprojektował sam Eiffel). Plaza d'Espagna dorównuje przepychem placu św. Piotra w Rzymie i bije na głowę Trafalgar Sqare. Miłośnicy historii odnajdą w Sewilli średniowieczną katedrę, Złotą Wieżę, do ktorej wędrowały łupy z Nowego Świata. Ponadto fantastycznie zapowiada się muzeum Indiii Zachodnich (w święta było zamknięte :( O tradycji słynnych na cały świat procesji pasyjnych już nawet nie wpominamy.

No i ten luuuuuuuz. Knajpy (z kawą, małym piwem i tapas) otwierane i zamykane są o dziwnych porach, ale zawsze (24h) coś będzie czynne i można w nich imprezować. Achhhh Sewilla. Szczęśliwi, ktorzy tu mieszkaja lub chociaż tu erasmusują.
Jedną z takich szczęśliwych osób jest Asia, nasza koleżanka z wydziału. Asia zebrała wszystkich Polacos obecnie przebywających w Andaluzji i zorganizowała w niedziele wielkanocną polski obiad. Nawet żurek sama ugotowała. To było to czego nam było trzeba - zaznać świątecznej atmosfery i wygadać się po polsku! Asia wielkie dzięki raz jeszcze. Grandes gracias naleza sie rowniez naszemu nieocenionemu Jose, ktory pozwilił nam doładować podróżnicze baterie w siebie w mieszkaniu. Jose Luis rządzi!

Wczoraj nocnym busem przenieslismy sie do Madrytu. Szczescie w nieszczęściu na dworcu autobusowym, nie było przechowalni bagazu. Przetarabanilismy się przez całe miasto, aby zostawic plecaki na kolejowym. Tam w hali głównej... oranżeria - wiele tropikalnych drzew i żółwie :)

Potem udaliśmy się do muzeum del Prado. Przez dwie godziny cieszyliśmy oczy Rubensami, Boschami, Rafaelami, Durerami, El Grecami, Breughelami... i przede wszystkim Goyami.

Główna ulica Madrytu - Grand Via - obchodzi w tym roku swoje 100 urodziny. Uczciliśmy to zestawem w McDonaldzie przy tej własnie ulicy.

Co jeszcze ciekawego udało nam się zobaczyc w Madrycie? Egipską świątynie przeniesioną cegła po cegle do stolicy Hiszpanii. Teraz grzecznie stoi sobie w jednym z parków.

Obecnie przebywamy już w Barcelonie, ale o tym następnym razem.



Zamiast tekstu

Pobyt w Sewilli byl tak fantastyczny, ze zabraklo nam czasu na pisanie posta. Obejrzyjcie co tutaj sie dzialo. Nasze zdjecia wrzucimy wkrotce. Dzis w nocy jedziemy do Madrytu...

Hiszpanskie swieta

Fes - Melilla - Malaga - Sewilla

W czwartek rano bez wiekszych problemow udalo sie nam przekroczyc granice marokansko-hiszpanska. Tylko zdaje sie straznik graniczny nie wiedzial, ze Polska nalezy do Uni Europejskiej, poniewaz wbil nam do paszportow pieczatke wjazdowa (czego nie powinien byl zrobic). Zatem apel do wszystkich straznikow granicznych na calym swiecie: Polska lezy w Europie!

Po hiszpanskiej stronie, po zrobieniu paru krokow, poczulismy sie jak w innym swiecie. Nagle pojawily sie: proste krawezniki, kosze na smiecie, a kierowcy pojazdow, zatrzymywali sie, kiedy chcielismy przejsc na druga strone ulicy.

Z samego rana udalismy sie do portu i kupilismy bilety na nocny prom do Malagi (to juz w Europie). Mielismy caly dzien na zwiedzanie miasta.

Bardzo ciekawa przygoda spotkala nas w tapas barze. Do malego piwa dostalismy gratis przekaske. Kelner nie chcial od nas przyjac napiwku, a na odchodne poczestowal nas likierem.

Po poludniu zrozumielismy tez, co to znaczy swieta po hiszpansku. Przez caly Wielki Tydzien organizowane sa procesje, z figurami przedstawiajacymi sceny z ostatnich dni Jezusa. Polega to na tym, ze wynosi sie z kosciolow rzezby, stawia na pieknie zdobionych platformach i obnosi pò miescie. W orszaku biora udzial rowniez patnicy (w kapturach), kobiety ubrane na czarno (wygladaja jak placzki) i wszyscy pozostali parafianie. Na poczatku myslelismy, ze jest to jedna procesja w miescie. Jakiez bylo nasze zdumienie, kiedy pozniej w drodze na prom natknelismy sie na druga, a potem na trzecia taka procesje. Wszystkie byly rownie olsniewajace, zachwycaly przepychem i bogactwem.

Podroz przez Morze Srodziemne byla ciekawym doswiedczeniem. Kasia po raz pierwszy plynela tak duzym statkiem. Cala noc przespalismy jak zabici.

W piatek rano zlapalismy pociag do Sewilli, ktore jechal predkoscia do 150 km/h. Mozecie sobie wyobrazic kibla jadacego tak szybko na trasie Zalesie Gorne - Warszawa Srodmiescie? Nie? Ja tez nie, bo to zdaje sie byc niemozliwe, na moje oko rozpadly sie jeszce przed Piasecznem (pozdrowienia dla Martyny, Magdy i Taty :). Jakby tego bylo malo, w Hiszpani sa pociagi Ave, ktore osiagaja 250 km/h.

Teraz jestesmy w Sewilli u naszego znajomego Jose Luisa. Wreszcie mozemy poczuc sie troche jak w domu, a nie jak w hostelu. Tutaj procesje to prawdziwe szalenstwo. Poszczegolne parafie rywalizuja, ktora zorganizuje najlepsza. Caly dzien trawa transmisje w telewizji i w internecie. Na tydzien przed wydawany jest specjalny przewodnik, a lokalna prasa pisze tylko o tym. Ludzie przez caly czas biegaja od jednej procesji do drugiej. Widowisko jest slynne na calym swiecie, a miejsca w hotelach na dlugo przed Wielkim Tygodniem.

Poki co zdjecia tylko z Melilli, Sewille uzupelnimy pozniej.

Tymczasem chcemy zlozyc wszystkim czytelnikom bloga, a zwlaszcza naszym rodzinom najserdeczniejsze zyczenia. Swieta w Andaluzji sa niesamotie i niepowtarzalne. Tesknimy jednak za Wami i naszym polskim Triduum: ze swieczeniem pokarmow, wigilia paschalna, rezurekcja, sniadaniem wielkanocnym itp. Wesolych, cieplych i rodzinnych swiat.

Pozegnanie z Marokiem


Na koniec podrozy po tym kraju , dotarlismy do miejsca, ktore towarzyszylo nam kazdego dnia w tym miesiacu - pod brame Palacu Krolewskiego w Fezie, ktora to znajduje sie na okladce przewodnika Lonely Planet.

Od jutra Europa, no prawie... bo dopiero Melilla (Melilla jest hiszpanska posiadloscia nad Morzem Srodziemnym w polnocnej Afryce).

Z drogi, bo osiol jedzie!

Fez (nadal)

Dzis udalismy sie na zwiedzanie mediny (starej czesci miasta) w Fezie. Jest to najwiekszy na swiecie obszar wylaczony dla samochodow. Ludzie radza sobie, jqk moga i przewoza towary na osiolkach, mulach i innych koniach. Czesto wprowadza to spore zamieszanie wsrod turystow, ktorych jest tutaj multum. Nic dziwnego, medine w Fezie, jako pierwsza z posrod Marokanskich perelek wpisano na liste swiatowego dziedzictwa UNESCO.

Fez szczyci sie uniwersytetem, starszym niz Cambridge i Oxford. Jest tutaj rowniez wiele waznych dla muzulmanow meczetow, do ktorych jednak innowiercom (czyli i nam) wchodzic nie wolno. W tym lezy problem. Do bazyliki sw. Piotra wejsc moze kazdy bez znaczenia dla jego pochodzenia i przekonan (nawet Marylin Manson i Doda). Cywilizacja Islamu jest bardziej zamknieta i wiele naszym zdanim na tym traci. A czesto ma ona do nas (Chrzescijan, lub poprostu Europejczykow) pretensje, ze nie pozwalamy im budowac minaretow u siebie. Tymczasem koscioly katolickie w Maroku sa tak, ukryte, ze my chcac pojsc na msze w Meknes prawie jeden ominelismy. A mielismy go dokladnie zaznaczonego na mapie. Niski budynek bez krzyza ukryty byl za blaszanym plotem, o wysokosci 2 metrow.

Na zwolnieniu

Meknes - Fes

Okazuje sie, ze i niestrudzonych podroznikow (to my ;) czasem tez dopada choroba. Tym razem jej ofiara padl Adam. Szczescie w nieszczesciu, ze tylko katar i bol gardla. Dobrze, ze w Maroku nie ma malarii.

Dzis prezentujemy galerie zdjec z Meknes. Zapraszamy do jej obejrzenia (pod poprzednim postem)!

Pociagiem do Meknes

Casablanca - Meknes

Marokanskie koleje sa naprawde super! Nasz pociag relacji Casablanca - Meknes, pomimo tego, ze stal przez pol godziny poza stacja (o awarii poinformowaly i przeprosily glosniki), przyjechal do stacji docelowej na czas. Ponadto sklady sa klimatyzowane (wg Adasia nawet do przesady wyklimatyzowane), bardzo wygodne w srodku i eleganckie na zewnatrz. Polskie syfiaste dworce nie moga czyscic butow tym marokanskim (o ile dworce moga czyscic buty??? ;). Koleje marokanskie przez wydawnictwo Lonely Planet okreslone za najlepsze w Afryce... i slusznie!

Obecnie popijamy herbatki w Meknes. Zwiedzamy kolejny z rzedu souk, wydajac kolejne dirhamy (Adas zostal miejscowym dresiarzem, na szyi Kasi zawisla nowa chustka). W miedzy czasie odwiedzilismy muzeum tradycyjnego rzemiosla berberyjskiego. Czas plynie wolno i leniwie.

Meknes to miasto wazne w historii Maroka. Jest to jedno z tzw. miast imperialnych (obok Marakeszu, Fezu i Rabatu). Wiekszosc turystow trafia do bardziej okazalego sasiedniego Fezu (my trafimy tam jutro). Dzieki temu Meknes pozostaje bardziej naturalny. Miasto nie jest scena w teatrze tylko dla turystow. Czlowiek obcy (taki jak my) nie czuje sie pepkiem swiata. Moze on usiasc i popatrzec, jak zycie toczy sie swoim torem.

P.S.I Zdjecia wrzucimy nastepnym razem bo nie mamy zaufania do tutejszego komputera.
P.S.II Kasia teskni za kiblami* Kolei Mazowieckich na trasie W-wa - Zalesie Gorne.

*kible - potoczne okreslenie na stare skladow KM

W afrykanskiej metropolii

Essaouira - Casablanca

Od wczoraj wieczorem jestesmy w Casablance. Przyjechalismy tu na krotko - jutro z samego rana juz wyjezdzamy i dlatego tez dzisiejszy dzien spedzilismy barrdzo intensywnie.

Casablanca to najwieksze miasto w Maroku, mieszka tu ponad 3,8 mln ludzi (w porownaniu w Rabacie, stolicy panstwa, tylko 1,7 mln). Casablanca jest pelna sprzecznosci. Z jednej strony dobre samochody i luksusowe apartamenty, z drugiej natomiast zebracy na ulicach i dzielnice nedzy na przedmiesciach.

Zwiedzanie Casablanki zaczelismy od prawdziwego hitu - meczetu Hasana II. Jest trzecim, pod wzgledem wielkosci meczetem na swiecie (po Mekce i Medynie), moze pomiescic 25 000 wiernych. Natomiast minaret (wieza, z ktorej spiewa muezin) jest najwyzszy na swiecie (210 m). Tym samym jest to tez najwyzsza budowla w Maroku.

Meczet zrobil na nas niesamowite wrazenie. Wykonany z najdrowszych materialow i najnowszych technologii, symbol potegi islamu. Meczet high - tech, jak go okreslil nasz przewodnik (automatycznie otwierany dach, podgrzewana podloga, zabezpieczenia w razie trzesienia ziemi). Kiedy podziwialam, wraz z grupa turystow, te wszystkie wspalosci, jedno pytanie klebilo mi sie w glowie: czy to bylo naprawde potrzebne? Czy tych 500 milionow dolarow nie mozna bylo przeznaczyc na inny cel - chocby na budowe nowych osiedli dla najbiedniejszych mieszkancow?

Niektorzy mowia, ze w Casablance, oprocz meczetu Hasana II, nie ma nic do zwiedzania. To nieprawda. W centrum miasta znajduje sie wiele budowli w stylu art-deco, zbudowanych jeszcze przez Francuzow w latach 20 ubieglego wieku. Popatrzcie sami...












Na plazy fajnie jest!

Marakesz - Essaouira

Znow zawitalismy nad ocean. Tym razem celem naszej podrozy byla Essaouira, dosc sporej wielkosci miejscowosc portowa, polozona na zachod od Marakeszu. Wszystkie napotkane przez nas osoby bardzo ja nam polecaly, wiec umieslisimy Essaouire na trasie naszej podrozy.

No i nas nie zawiodla. Jak tylko wysiedlismy z autobusu, przywital nas zapach ryb - cos czego tak bardzo nam brakowalo w Agadirze. Essaouira tez nie zapowiadala sie architektonicznie super. Okolice dworca to zwykle kanciaste budynki i szerokie ulice. Wystarzy jednak wejsc (bo wjechac nie mozna)by do mediny by znalesc sie w innym swiecie. Poczulismy sie jak w jakims starym nadmorskim greckim lub francuskim miasteczku. Jedyna roznica to ludzie w arabskich strojach i najglosniejsze wolanie muezina, jakie kiedykolwiek slyszelismy.
Od razu po zostawieniu plecakow w hotelu pobieglismy do portu, by zjesc swieze ryby. Zrobilismy to bardziej z obowiazku niz ze szczerej checi - bynajmniej nie jestesmy rybofilami. Natomiast dla wielbicieli frutti di mare jest tu prawdziwy raj. Najpierw wybiera sie jeszcze pelzajace skorupiaki (i temu podobne), by zaraz potem trafily na grill.

Miasteczko jest naprawde urokliwe co zobaczycie wkrotce na zdjeciach (nie dzis, bo lacze nie daje rady). W swoim czasie (lata 60.) byla to przystan dla hipisow, a bywal tu sam Jimi Hendrix. Obecnie Essaouira staje sie coraz bardziej popularna turystycznie i prozno szukac tutaj luzu z tamtych lat. Jednak pejzaze, ciekawy uklad architektoniczny i piaszczysta plaza sprawiaja, ze wciaz warto tu przyjechac.

My tez bedziemy polecac Essaourie.










Obledny Marakesz

Marakesz (od bazaru do bazaru)

Po napisaniu wczorajszego posta udalismy sie prosto na arabski souk (czyli po turecku na bazar)... i wciagnelo to nas jak ogladanie Brzyduli, albo innego Tanca z gwiazdami.

Stracilismy poczucie czasu, ale nie pieniadze (0:1 dla nas). Przebieralismy torby, chustki, bransoletki, kolczyki i targowalismy sie, doprowadzajac tym samym sprzedajacych do bialej goraczki. Nic nie kupilismy, ale juz znamy zakres cen i wiemy czego chcemy. Dla Araba nie ma nic lepszego niz niepewny i zdezorientowany bialy klient.

Kilka dodatkowych rad, jak byscie znalezli sie na souku w Kairze lub innym Stambule:
1. ustalcie co chcecie i ile mozecie przeznaczyc kasy,
2. zastanowcie sie czy ta rzecz przyda sie do czegokolwiek lub czy ucieszy kogos komu kupujecie prezent (bazary pelne sa blyskotek ktore ladnie wygladaja tu, ale niekoniecznie w polskiej kuchni lub szafie),
3. nigdy nie przyznawajcie sie ze jestescie tu po raz pierwszy,
4. rozejrzyjcie sie dobrze i porownajcie ceny,
5. badzcie pewni siebie (i swojej ceny) az do przesady,
6. piec razy obejrzyjcie towar z kazdej strony (jak Kasia, ktora szuka dziur w chustkach pod swiatlo przez 34 minuty)

OK, ciekawe czy my dzis sie zastosujemy do powyzszych rad - zaraz ruszamy KUPOWAC.

Co do obledu wspomnianego w tytule. Rozpoczyna sie on na glownym placu (Djemmma el-Fna) po zmierzchu. Jest to prawdziwe przedstawienie: wystepuja tancerze, aktorzy, czarodzieje, akrobaci itp. Mozna tez wylowic butelke coca-coli albo zagrac w mini-golfa. Wszystko w rytmie oszalamiajacej muzyki. Istne szalenstwo!

Z gorskich dolin w waskie uliczki

Mhamid - Ouarzazate - Boumalne de Dades - Ait Ibrirne - Tinerhir - Marakesz

Uff, ale goraco... Wreszcie powialo Afryka!! Niby na kontynencie afrykanskim jestesmy juz od dwoch tygodni, ale dopiero w Marakeszu zrobilo sie naprawde upalnie (temeperatura w cieniu dochodzi do 30°).

No dobra, ale dzisiejszy post nie mial byc o pogodzie, wiec juz pisze, co ostatnio sie u nas dzialo. A dzialo sie, ze hej! Z pustyni pojechalismy w gory, dokladniej w Doline Dades w Atlasie Wysokim (miejscowosc Ait Ibrirne). Tam spotkalismy sie ze znajomymi geomorfologami, ktorzy w tym czasie prowadzili w dolinie badania terenowe. Troche im oczywiscie pomoglismy, m.in. noszac kamienie, ktore oni potem mierzyli :) Co cztery rece, to nie dwie.

Podziwialismy tez zapierajace dech w piersiach widoki (w Marakeszu rowniez zapiera w piersiach, ale to z powodu smogu a nie krajobrazu). Wyobrazcie sobie: rzeka Dades gleboko wcina sie w nagie skaly, ktorych kolor zmienia sie w zaleznosci od pory dnia od brazowego do czerwonego. Ludzkie siedziby wyrastaja tu wprost ze stromych stokow. W szerokich dolinach zielenia sie pola uprawne (pszenica) i drzewa owocowe. Ale i tak najbardziej zapamietam osniezone szczyty Altasu Wysokiego. Tym razem wiedziane tylko zza autobusowej szyby. Przyjade tu jednak ponownie i sprobuje sie na nie wspiac. Daleko mi do Elizy Orzeszkowej w opisywaniu przyrody, ale to tak mniej wiecej wygladalo :)

Ostatniego dnia pobytu w gorach wybralismy sie w wawoz Todra. Miejsce to nie zrobilo na nas specjalnego wrazenia i wracalismy stamtad bardziej zdegustowani niz oczarowani. Owszem piekne widoki, ale to wszystko jakies zaniedbane i zniszczone przez turystow.

Przepraszam bardzo, ale musze juz konczyc, bo wlasnie muezin wzywa mnie na zakupy. Ahoj!

Inny świat - Marakesz

Po błogich dniach spędzonych w górach i wąwozach przyszedł czas na rzeczywistą stolicę Maroka (ta nazwa pochodzi własnie od tego miasta).
Wszystko jest tutaj inne niż w dotychczas odwiedzonych miejscach: dziwczyny nie noszą chust (noszą za to obcisłe jeansy lub mini), są szerokie ulice i światła, jest Zara, BigMac, KFC i 30 stopni w cieniu. Jest tez wi-fi i dzieki temu mogę opublikowac tego krotkiego posta. Jutro cos wiecej i zdjecia z Dades i Todry.

Sahara zdobyta

Taroudannt - Zagora - Mhamid

Kasia zasypia w k@fejce, wiec bedzie krotko...
W ostatnich dniach bawilismy w oazie Mhamid, polozonej na granicy Sahary (i Algierii :). Jeszcze mamy piach w zebach.
Akurat w tych dniach w Mhamid odbywal sie festiwal muzyki nomadow, ale my zaszylismy sie na biwaku posrod wydm (6 km. od samej wioski). Nic nas ponoc nie minelo, bo festiwal okazal sie niewypalem (tak relacjonuja inni turysci).
A my w kolei przysluchiwalismy sie muzyce granej przez naszego gospodarza Ibrahima, rozbijalismy sie po pustyni kamelami i cieszylismy towarzystwem dziwnych ludzi (jakas kanadyjska sekta i podstarzaly indo-hipiso-jogin z kolezanka). Bylo git!
Teraz jestesmy w Ouarzazat i jutro ruszamy do kanionu Dades.

Dieta podrozniczki

Dzisiejszy post zainteresuje pewnie wiele dziewczyn. Jak zachowac zgrabna i smukla sylwetke podczas podrozy w Afryce? Otoz, musze przyznac, nie jest to latwe zadanie.
Przede wszystkim dieta jest malo urozmaicona. Spozywa sie duzo miesa, do ktorego podawana jest kasza albo biale pieczywo. Nie wolno tez jesc warzyw z cienka skorka - m.in. pomodorow i salaty (z obawy przed zatruciem, o ktore w cieplym klimacie nie tak trudno). Poza tym kusza pyszne ciasta i ciasteczka, polane lukrem i posypane wiorkami kokosowymi.
Ja jestem twarda i tak latwo sie nie poddam zbednym kilogramom. Postepuje zgodnie z zasada - MZ (mniej... jesc :)
Trzymajcie za mnie kciuki!
Z najnowszych informacji - jutro przenosimy sie do Uarzazat, by pojutrze zawitac nad Sahara.
Zapraszam tez do ogladania galerii.

Wreszcie prawdziwe Maroko

Agadir - Taroudannt

Siema! Dzis wyladowalismy w Taroudannt. Miasteczko nazywane jest malym Marakeszem, ale to okreslenie dosc niesprawiedliwe. Taroudannt to miejsce wyjatkowe: otoczone wysokim murem, z pieknym widokiem na osniezony Atlas i interesujacym bazarem.
Podroz z Agadiru zajela nam tylko 2 godziny, a jechalismy tzw. taxi collective (stary mercedes z 7 osobami na pokladzie). Miasto slynie ze swojego opornego charakteru - dlugo opieralo sie Francuzom. Dlatego tez nie zbudowali tutaj ville nouvelle. Zostalo wiec arabsko i juz. I pieknie.

Twarza do Slonca

Wbrew temu, co napisalismy wczoraj, postanowilismy troche odpoczac i zostac w Agadirze na jeden dzien dluzej. Do Taroudanntu jedziemy jutro.
Pogoda dzisiaj dopisala, wiec duzo spacerowalismy po miescie i nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego, ogladalismy barwne wystawy sklepowe i podziwialismy piekne widoki. Jakiez to wspaniale uczucie: znow jestesmy w Afryce!! Jeszcze nie moge w to uwierzyc. Czas sie przyzwyczaic (w tym do arabskiej klawiatury:).
Ustalismy tez plan podrozy na nastepne dni: Taroudannt, M'Hamid, wawoz Dadès, Marrakesh, Casablanca, Meknes, Fez i Melilla. Jesli po drodze nic sie nie wydarzy, na swieta powinnismy byc w Hiszpanii.

Zrzucamy kurtki i czapki!

Londyn - Agadir




Wczoraj szczesliwie wyladowalismy w Agadirze (Maroko). Ryanair okazal sie porzadna linia lotnicza (lot z Londynu 150 zl/os :). Slyszelismy duzo zlego o tym przewozniku, ale nic sie nie potwierdzilo.
W Maroku panuje teraz wiosna, jest cieplo, zielono i odurzajaco pachnie kwiatami. Jak milo bylo opuscic zimny, pochmurny i... DROGI Londyn.
Agadir nie przypomina ani troche typowego arabskiego miasta (z waskimi ulicami i minaretami). W latach 60. zostal dokumentnie zniszczony w wyniku trzesienia ziemi i zbudowany na nowo (na europejska modle).
Dzisiejszy dzien spedzilismy na odpoczynku i jedzeniu. Podobnie jak setki innych turystow. Samo miasto nas nie powalilo i jutro wyruszamy do Taroudant u podnoza Atlasu (gdzie miejmy nadzieje biale kobiety nie opalaja sie topless :)

Couch surfing mistrz!

Wlasnie sie zbieramy na drugi dzien zwiedzania Londynu. Dzis spalismy u Matteo, Wlocha, ktory tutaj robi doktorat z neurobioliogii. Wczoraj spedzilismy wieczor na rozmowach o podrozach, imigrantach, pubach itp. Matteo udostpenil nam nawet swoje lozko, a sam spal na kanapie.
p.s. Dzis piekne slonce od rana - jest szansa, ze ten dzien bedzie cieplejszy :)

1:0 dla zimy

Warszawa - Londyn


Naszym pierwszym przystankiem na trasie poszukiwania ciepła jest Londyn. Niestety, jest tu tylko odrobinę cieplej niż w Wawie. Póki co przywitaliśmy się z królową, sprawdziliśmy czas na Benie, zachwyciliśmy się parlamentem. Czekamy na pierwszy nocleg z couchsurfingu. Mamy nadzieję, że będzie fajnie.

Pierwszy

Pierwszy post jest zawsze najtrudniejszy... bo nigdy nie ma dość czasu przed rozpoczęciem podróży. Zawsze coś wypadnie, a to roaming, a to zapalenie gardła, a to pomylony rachunek, książki oddać do biblioteki, a to kupić kolejne bilety lotnicze, a to coś... ech. O podróży napiszemy już z trasy! Tymczasem wczujcie się w cieplejszy klimat: