Na prowincji

Barcelona - Marsylia - Avinion - Bellegarde

Sewilla byla olsniewajaca, Madryt poukladany, Barcelona turystycznie rajska... natomiast Marsylia wydala nam sie miastem "w stanie rozkladu". A przeciez Marsylia to trzecie co to wielkosci miasto we Francji. Tymczasem spotkaliśmy tam bdrapane budynki, staromodne metro, śmieci na ulicach.

Marudzimy dalej :) - plaża jest kamienista i nieprawdopodnie zaśmiecona. Paradoksalnie bary przy plaży mają ceny z kosmosu (typu kawa za 5 euro i piwo za 6 euro)... ja bym nie dał złamanego grosza.
To co jedynie uzeka w Marsylii to na pewno port, kamieniczki z białego kamienia i niebieskimi okiennicami.

Trzeba też wiedzieć, że Marsylia to przystań imigrantów. Przy niekórych ulicach można poczuć się, jak w Afryce tzn. roznoszą się zapachy kuchni marokańskiej, w kawiarniach przesiaduje wyłącznie męskie wąsate towarzystwo, kobiety przemyskają w chustach z gromadkami płaczących dzieci.

My natomiast mieszkaliśmy w szalonym... no właśnie, jak to nazwać, miejscu. Był to rodzaj hostelu-loftu. Dwie chałupy w fajnej (prawie wiejskiej) dzielnicy przerobiono dla turystow. Mieszkalismy w dziewieciosobowym segemencie z kuchnia i lazienka. Pracowali tam: Filipinczyk (bardzo pomocny i uczynny) i Francuz (nieprzyjemny rodzaj trolla, ktory leżał na kanapie 24h na dobe i gral w RPG online).

Jezeli dodamy do tego nieprzespana noc w autobusie i informacje o samolocie ze Smoleńska, to najpierw czuliśmy się w Marsylii, jak w dziwnym śnie.

Po zwiedzaniu Marsylii, jeżeli ktoś miałby kompleksy odnośnie polskich miast, z pewnością by się ich pozbył.

Następnie wybraliśmy się do innego miasta w Prowansji, do Avinionu. W XIV wieku była to siedziba papieży i właśnie ich pałac jest największą atrakcją w tym miejscu. Całe miasto otoczone jest doskonale zachowanym murem obronnym i ma cudowny, historyczny klimat. Nocowaliśmy na cempingu położonym na rzecznej wyspie. Nasz niesamowity namiot "Fredek" spisał sie bardzo dobrze, a nam udało sie dzięki niemu zaoszczędzić pare ładnych euro.

Francuzi uwielbiają strajkować. Ja (Adam) wiedziałem już o tym z książek do nauki języka Francuskiego. Jak to wyglada w praktyce mogliśmy sie przekonać właśnie w prowansji. Otóż akurat podczas naszego pobytu strajkują kolejarze. Na dworcach chaos i kilkunastominutowe kolejki do kas. W 12 pociągów dziennie kursują dwa. Jednak najlepsza historia przydarzyła się, gdy wyjeżdżaliśmy z Avinionu do Lyonu. Dzień przed podróżą, najnormalniej w świecie kupiliśmy bilety na normalny regionalny pociąg. Gdy następnego dnia stawiliśmy sie na dworcu odebrało nam mowę. Był puściutki, a na tablicy odjazdów zero. Pani w informacji, była niezmiernie zdziwiona, że ktoś nam sprzedał bilety na pociąg, który dziś (z powodu strajku oczywiście) nie odjeżdżą. W zamian na ten bilet możemy pojechać TGV. Super, ale dworzec dla superszybkich pociągów oddalony jest 8 km od tej stacji, a nam zostało 20minut. Autobusy miejskie nam pouciekały, taksówek ani śladu. Zdesperowani dopadliśmy jakieś pracownika komunikacji autobusowej w służbowym samochodzie. Na szczęście okazał się pocziciwym gościem i podrzucił nas na to TGV. Uffff.... w sumie fajnie. Dzięki strajkowi załapaliśmy się na przejażdżkę TGV - śmiesznie mijało się przy prędkości ok. 250 km/h samochody sunace obok na autostradzie.

Z Lyonu pozostało nam jeszcze jakieś 100 km do naszego celu na ten dzień - Bellegarde. Też były problemy, pan sprzedał nam bilety i kazał iśc na autokar zastępczy. Autobus jednak nie przyjechał i odesłali nas jednak na jakiś pociąg. Takie zamieszania nie ma nawet w trzecim świecie. We Francji podróżuje sie najtrudniej! Nawet w Afryce nie bylo takich historii.

Ostatecznie udało się jednak dotrzeć do Bellegarde. Stąd zabrał nas Zbyszek. Teraz odpoczywamy od podróżowania u niego :), jestesmy kilkanaście kilometrów od Genewy i to ją zamierzamy od jutra zwiedzać.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz